Dawno, dawno temu – i tu nie przesadzam, bo już minęło koło dwudziestu lat – jakaś zacna instytucja wysłała mnie do Lublina na szkolenie dla nauczycieli języka polskiego pracujących na obczyźnie. Byłam wówczas jedyną reprezentantką Belgii oraz jedną z nielicznych przedstawicielek w Europy zachodniej, gdyż przeważającą część uczestników stanowili goście ze Wschodu.
Nie rusz! To na święta...
Te słowa, podkreślone jeszcze niekiedy przeganiającym ruchem kuchennej ścierki, pamięta większość z nas. Najbardziej zapadły one w pamięci tym wszystkim, którym przyszło żyć i dorastać w epoce wszelkich braków na sklepowych półkach. Odpowiednie przygotowanie świąt, którym mogłaby się poszczycić każda szanująca się gospodyni było w tych czasach nie lada wyczynem.