Początki kariery są trudne w każdej branży, bez wyjątku. Nie inaczej jest w przodującym na belgijskim rynku sektorze Titres Services, chociaż tutaj warto nadmienić, że ciężkie są nie tylko początki, ale również następne lata karkołomnego świadczenia usług sprzątających. Dlaczego?
Odpowiedź jest banalnie prosta i oczywista - w przeciwieństwie do innych sektorów nie można piąć się po szczeblach kariery ku górze, a co za tym idzie - tkwi się w martwym punkcie przez cały czas. Niektórzy optymiści, czyli ludzie mojego pokroju, biorą to jednak za atut - nie trzeba się stresować awansem i nowymi obowiązkami, a i zdegradować ze stanowiska nie ma za bardzo jak. Optymizm to podstawa!
Wracając do początków - chciałabym podzielić się moim doświadczeniem, gdyż gdyby ktoś wcześniej mi nakreślił jako tako, jak to wszystko wygląda, to prawdopodobnie byłabym dziś w zupełnie innym miejscu - nie wiem w sumie do końca w jakim, bo mogłyby być to albo słoneczne Karaiby, albo współdzielona z Panem Mietkiem ławka pod Biedronką. Chociaż znając moje „szczęście” to najprawdopodobniej nawet Pan Mieciu nie byłby skłonny do dzielenia się swoim terytorium.
Do Brukseli przyleciałam w poszukiwaniu „lepszego” życia. Wywodziłam się z małej, biednej miejscowości, w której to najbogatsi jej mieszkańcy szczycili się dostępem do bieżącej wody, a pospólstwo takie jak ja myło się najwyżej w pobliskiej rzece bez użycia mydła (w dzisiejszych czasach nazywa się to bycie ekologicznym, dostaje się za to uznanie i poklask oraz euroski na promocję tego stylu - w tamtych czasach zostawało się jedynie obrzuconym pomidorami, ale i tak człowiek się cieszył, że zeskrobie z ciała i na zupę będzie), nic dziwnego zatem, że marzyłam o poznaniu tego innego świata, tej krainy mlekiem i miodem płynącej, zwanej „zagranicą”. Pierwsze miesiące czułam się jak na totalnym haju narkotykowym - w Belgii jest naprawdę przepiękna infrastruktura i różnorodność kulturowa - czasami bywało naprawdę bombowo! Przechadzając się jednak po uliczkach i oglądając wystawy rzeczy, na które nigdy w życiu nie było mnie stać, doszłam pewnego dnia do wniosku, że bycie bezdomnym za granicą nie jest niczym lepszym od bycia bezdomnym w Polsce (nie licząc faktu, że można krzyknąć „leży pet” znajdując na ulicy kiepa, a Belgowie pomyślą, że znasz jakieś francuskie słowo, którego nawet oni nie znają) i uznałam, że najwyższy czas iść do pracy. Niedługo potem natrafiłam na biuro „Czyścioszek” znajdujące się na skrzyżowaniu obok mojej noclegowni i uznałam to za znak od losu, a kiedy rozmowa kwalifikacyjna przebiegła pomyślnie i dostałam robotę na wejściu, czułam się, jak gdybym Pana Boga za nogi złapała. Uczucie to opadło niestety równie szybko jak się pojawiło, gdyż okazało się, że biur takowych jest całe mnóstwo, na dosłownie każdym rogu, no i każdy nadaje się do dołączenia do zacnego grona sprzątaczy, więc nie jestem taka wyjątkowa.
Przed przystąpieniem do „gangu” czekało mnie jednak kilkanaście godzin szkolenia. Oczywiście szkolenie było szkoleniem tylko z nazwy, ponieważ jak się okazało, nie różniło się absolutnie niczym od pracy właściwej - musiałam sprawić, by biuro błyszczało, a jako że była to misja specjalna, to miałam to robić w dzień rozliczenia. Jeśli nie wiecie czym jest praca syzyfowa, to właśnie tym - myciem podłogi, kiedy co i rusz wchodzi i wychodzi mnóstwo osób. Jak się ostatecznie okazało był to test cierpliwości, który zdałam na szóstkę, gdyż poprzednia kandydatka połamała mopa na głowie jednej z rozliczających się pracownic, a biuro było potrójnie stratne - po pierwsze, no i najważniejsze, strata mopa, a ubezpieczenie takich kosztów nie pokrywa, po drugie hospitalizacja pracownicy, a po trzecie strata niedoszłej sprzątaczki. Na szczęście w moim przypadku mop ostał się calusieńki, więc szefowa była bardzo zadowolona i gdyby miała, to wręczyłaby mi statuetkę ziemniaka.
Nazwa „szkolenie” tak swoją drogą bardzo mi odpowiadała, ponieważ rozmawiając z rodziną na skype mogłam nieco podkoloryzować rzeczywistość. Myślę, że chyba każda osoba pracująca w Titres Services czasami tak robiła - wiecie, mówicie, że pracujecie dla znanych, bogatych osobistości, rodzina w Polsce wyobraża sobie was jako asystentki samego Donalda Trumpa, a tymczasem waszym chlebodawcą jest pan Zbyszek, którego praca na roli totalnie pochłonęła i płaci wam za dwie godziny jednym czekiem, trzema litrami swojskiego mleka i pętem kiełbasy śląskiej. Wiem, że tak jest, bo sama czasami tak robiłam, żeby nieco podrasować swoje ego, dlatego mówiąc, że byłam na „szkoleniu” kreuje u rodziny wizję siebie z notesem w ręce i studenckim czepkiem na łbie. A co, niech zazdroszczą, może nawet sami postanowią przylecieć za granicę za chlebem (to się zdziwią, ha!) i staną się towarzyszami niedoli, no ale jak wszyscy doskonale wiemy - w grupie raźniej, a w kupie siła.
Nowinki bawią i uczą, czyli słowniczek francusko-polski
- Oui – słowo stosowane zawsze i wszędzie, nawet, jeśli nie mamy bladego pojęcia, jakie pytanie zostało zadane. Możemy używać dowolnie i dobrowolnie.
- Non – słowo używane zazwyczaj po pytaniu, czy możemy przyjść do pracy w weekend.
- J’ai fini – zwrot używany pośpiesznie wtedy, kiedy wcale wszystkiego nie skończyliśmy zrobić, ale nie chcemy wzbudzać podejrzeń i nie chcemy zostać skontrolowani. Po wypowiedzeniu tego słowa czym prędzej należy oddalić się z danego miejsca, żeby klient nie mógł zakwestionować, że wcale praca nie została skończona.
Porada miesiąca
Jeśli od dłuższego czasu nie dostałeś żadnego napiwku, pomimo że wypruwasz żyły dbając o dom klienta niczym o zegarek, który otrzymałeś na komunię, warto przyjrzeć się nieco uważniej swojej garderobie. Czyste, schludne, a co gorsza – markowe ubrania nie są mile widziane i są przejawem luksusu, który totalnie nie wzbudza u naszych pracodawców litości. W tym sezonie warto postawić na dziurawe skarpetki ukazujące duży palec naszej stopy, a w przypadku kobiet warto również uszczknąć z niego nieco lakieru – odpryśnięty, zaniedbany lakier na paznokciu od razu przykuje wzrok i sprawi, że kilka euro wpadnie do naszej skarbonki. Ponadto taki zabieg jest bardzo pomocny dla klientów – podnosi ich samoocenę, a szczęśliwy klient, to nieupierdliwy klient, czyli rzadko spotykany okaz na wagę złota.
